Reklama

Niedziela na Podbeskidziu

Śpiewający strażak

Jacek Jonkisz (pierwszy z lewej)

Archiwum

Jacek Jonkisz (pierwszy z lewej)

Z Jackiem Jonkiszem, strażakiem z Kaniowa i przewodnikiem muzycznym pieszych pielgrzymek na Jasną Górę oraz do Łagiewnik, rozmawia Mariusz Rzymek.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mariusz Rzymek: Wiele ceremonii parafialnych odbywa się z udziałem strażaków. Pewnie nie inaczej jest w Kaniowie?

Jacek Jonkisz: Nasi strażacy stanowią z parafią jedno. Asystują przy grobie Pańskim, zabezpieczają procesje, a jak trzeba to zajmą się czyszczeniem rynien na kościele lub przycinaniem konarów drzew na cmentarzu. W dawnych latach urozmaicali nawet śmigus-dyngus, polewając spacerujących ludzi z działka umieszczonego na samochodzie.

Co spowodowało, że zostałeś strażakiem?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Obaj moi bracia byli zawodowymi strażakami. Najstarszy, gdy miał zaledwie 21 lat, zginął tragicznie w 1971 r. podczas gaszenia pożaru rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach. Poszedłem w ich ślady. Z początku towarzyszyło temu pewne wyrachowanie. Chciałem odrobić wojsko i tyle. Jednak zamiast planowanych dwóch lat jako strażak przepracowałem 28 i pół roku.

Co zmieniło się na przestrzeni lat w rekrutacji do straży zawodowej?

W 1985 r. wraz ze mną przyjęto 12 osób. Oprócz mnie tylko jedna miała średnie wykształcenie. Takie były preferencje. Gdy żegnałem się z zawodem, absolutnym minimum u kandydata było średnie wykształcenie, które wielu moich kolegów z czasem zamieniło na wyższe. Mnie np. udało się ukończyć studia dziennikarskie, które bardzo pomogły mi w pełnieniu obowiązków rzecznika prasowego.

Reklama

Gdy przyjmowałeś się do pracy, to do waszych powinności należało gaszenia pożarów i niwelowania skutków podtopień. Teraz straż to cały szereg specjalizacji.

W 1985 r. jednostka, w której pracowałem, średnio wyjeżdżała ok. 100 razy w skali roku. Niemal 30 lat później tych wyjazdów było półtora tysiąca. Wszystko zmieniło się od momentu powstania Państwowej Straży Pożarnej w 1992 r. Znacznie rozszerzono zakres naszych działań. Zaczęliśmy zajmować się tzw. miejscowymi zagrożeniami, czyli sytuacjami, w których nie ma ognia, ale istnieje mniejsze lub większe zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, życia lub mienia. Pod tym pojęciem kryją się wypadki drogowe, powodzie, zawalenia budynków, poszukiwania ludzi, wyławiania topielców, ale i usuwania gniazd szerszeni, ściągania kotów z drzew, czy uwalniania przymarzniętych do lodu łabędzi.

Jak w tym czasie transformacji radzili sobie strażacy starszej daty?

Nie znam przypadku, żeby ktoś z nich zrezygnował z pracy. Niektórzy po prostu, jak nie musieli jechać do wypadku drogowego, to nie jechali. Zastępowali ich młodsi. Teraz nie ma z tym żadnego problemu. Do straży przychodzą ludzie świadomi tego, jak szeroki jest zakres działań strażaka, a co za tym idzie, przy jakich zdarzeniach będą uczestniczyć.

Widzicie wiele ludzkich tragedii. Jak dochodzicie po nich do siebie?

Najbardziej dojmujące przeżycia nierozerwalnie wiążą się z czyjąś śmiercią. Do tych najgorszych zawsze należą te zdarzenia, w których giną małe dzieci. Koledzy wracający po takich akcjach są zdruzgotani. Trudno jest im cokolwiek mówić. Z racji tego, że wyjazdy są omawiane, bo każdy przypadek to nauka, z której można wyciągać wnioski, nikt niczego w sobie nie tłamsi. Rodzinna atmosfera na zmianach służbowych też robi swoje. To wszystko powoduje, że psychika nie siada.

Jeden ze strażaków opowiadał, jak awaria systemu Windows uniemożliwiła włączenie pomp podczas pożaru. W takich sytuacjach z nostalgią patrzy się na stare, nieskomplikowane urządzenia gaśnicze?

Jak elektronika sterująca pada, to rzeczywiście jesteśmy ugotowani. Jednak w czasach, gdy jej nie było, to również rzeczy się psuły, a na dodatek wiele czynności musieliśmy wykonywać ręcznie. Nie uważam, żeby technika przeszkadzała. Wręcz przeciwnie.

Jakie akcje wspominasz z uśmiechem na twarzy?

W latach 80., gdy gaszono pożar lasów w Studzienicach, utknął w nich jeden z samochodów. Nie można go było wyciągnąć, a że było już dość późno, więc zadecydowano, że kierowca zostanie w nim na noc. Gdy zrobiło się ciemno, chłopak musiał udać się na stronę i wtedy okazało się, że wokół auta buszują dziki. Ze strachu wdrapał się na drzewo, na którym spędził całą noc. Dopiero nad ranem, gdy zaczęło świtać, zlustrował okolicę. Dzików nie było, więc wrócił do szoferki.

O tym, że nie wszystko można przewidzieć, przekonał się także pilot samolotu gaśniczego. Akurat paliła się trawa na obwałowaniu Jeziora Goczałkowickiego, więc pociągnął on smugę wodną w kierunku dymu, jaki zobaczył przed sobą. Pech chciał, ze trafił również w robotników leśnych, którzy w tamtym rejonie pracowali. Szczęśliwi to oni nie byli.

Mikrofon w Twoich rękach pojawiał się nie tylko z racji pełnienia obowiązków rzecznika prasowego, ale i podczas diecezjalnej pieszej pielgrzymki na Jasną Górę. Jak to się stało, że w grupie św. Józefa zostałeś przewodnikiem muzycznym?

Na trasie Łęka – Chruszczobród ks. Józef Walusiak głosił konferencję o patriotyzmie. W pewnej chwili poprosił „muzycznych”, żeby zaśpiewali „Polskie kwiaty”. Nikt z nich tego nie znał. Nikt oprócz mnie i tak oto śpiewająco zadebiutowałem u ks. J. Walusiaka. Grający na gitarze Piotr Mirecki zaproponował, żebym jeszcze coś dołożył i wyszło z tego kilka pieśni. To było czyste zrządzenie losu. Chwilę wcześniej przyjechałem do Łęki, aby odwiedzić żonę, która wraz z synem szła w pielgrzymce, i spontanicznie zadecydowałem, że przejdę z nimi ostatni etap w tym dniu. Było to chyba w 1999 r. Na następnej pielgrzymce byłem już od początku i od razu jako „muzyczny”.

Nigdy na pielgrzymce nie miałeś problemów z głosem?

Nie przypominam sobie, żebym miał chrypę czy coś podobnego. Niekiedy jestem przemoczony, innym razem przegrzany upałem, ale mimo skrajnych warunków, gardło zawsze daje radę. Niezmiernie cieszę się, że mogę coś dać z siebie innym. To coś fantastycznego usłyszeć na koniec słowa wdzięczności od pielgrzymów, z którymi wspólnie pokonywało się drogę na Jasną Górę.

Żeby być w formie, jakoś specjalnie ćwiczysz głos?

Codziennie śpiewam w domu i tyle. Niezmiernie to lubię. Zdarza mi się także użyczać swego głosu w kościele. Pomimo że mam prawie 60 lat, przychodzi mi w zastępstwie lektorów, których brakuje, czytać czytania i śpiewać psalmy. Na dodatek akompaniuje mi wtedy mój syn Łukasz, który jest organistą.

Skąd u Ciebie takie parcie na mikrofon?

Wielu pewnie zdziwię, gdy powiem, że w młodości byłem bardzo nieśmiałym człowiekiem. Jak pierwszy raz pojechałem na oazę, to bałem się odezwać. To się zaczęło zmieniać, gdy zacząłem służyć jako lektor. Im dłużej nim byłem, tym bardziej stawałem się pewniejszy. Teraz występowanie publiczne nawet przed tysięcznym audytorium nie stanowi dla mnie żadnego problemu.

Pandemia zastopowała już po raz drugi pielgrzymkę do Łagiewnik i nie wiadomo, czy nie zrobi tego również z jej odpowiednikiem na Jasną Górę.

Nie mogę tego przeżyć, że tak się dzieje. Pielgrzymki internetowe są jedynie namiastką i nie pozwalają doświadczyć ani fizycznego trudu, ani ducha wspólnotowości. Żałuję, że choćby w wymiarze symbolicznym nie rusza z Bielska-Białej jakaś pątnicza grupa. Przerwaliśmy kilkuletnią tradycję, która na trasę do Łagiewnik przyciągała ponad tysiąc osób, i boję się, że w takim wymiarze możemy już jej nie reaktywować. Musimy pamiętać, że w chwilach trudnych ludzie zawsze pielgrzymowali do Maryi. Idąc teraz, wpisalibyśmy się tylko w ten nurt. Nie ukrywam, że zazdroszczę innym pielgrzymkom, które mimo pandemii ruszyły i bez przeszkód dotarły do celu. Ich uczestnicy dawali świadectwo, które jest bezcenne, a którego przez naszą nieobecność zabraknie.

Jacek Jonkisz (pierwszy z lewej) był zawodowym strażakiem w latach 1986 – 2013. Pracę zakończył w Pszczynie. Przeszedł drogę od junaka, przez dyspozytora, szefa służby prewencji, aż po rzecznika prasowego komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej. Obecnie angażuje się w działalność Ochotniczej Straży Pożarnej w Kaniowie i prowadzi własną firmę zajmującą się problematyką przeciwpożarową. Jest też animatorem muzycznym na pielgrzymkach.

Podziel się:

Oceń:

2021-04-27 12:57

[ TEMATY ]

Wybrane dla Ciebie

Opłatek z Jasnej Góry na wigilijnych stołach polskich biskupów i tysięcy Polaków

Bożena Sztajner/Niedziela

Już od dawna pielgrzymi przybywający na Jasną Górę chętnie nabywali bożonarodzeniowe opłatki, podkreślając, że opłatki z tego miejsca mają szczególne znaczenie. Opłatek z Jasnej Góry paulini zawozili do kard. Stefana Wyszyńskiego. Zawsze był na stole papieża Jana Pawła II. Wigilijny biały chleb otrzymali także polscy biskupi, którzy tutaj przeżywali rekolekcje.

Więcej ...

Wypadek polskiego autokaru w Niemczech

2024-06-28 09:41

pixabay.com

Co najmniej 16 osób zostało rannych w piątek nad ranem w wypadku polskiego autokaru w Meklemburgii-Pomorzu Przednim na północnym wschodzie Niemiec. Według wstępnych ustaleń autokar z 59 pasażerami zjechał z autostrady między Hamburgiem a Berlinem i uderzył w barierkę i znak drogowy.

Więcej ...

Łódź: Rekolekcje dla rodziców dotkniętych śmiercią samobójczą swoich dzieci

2024-06-29 08:00

ks. Paweł Kłys

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Nowenna do Przenajdroższej Krwi Chrystusa

Wiara

Nowenna do Przenajdroższej Krwi Chrystusa

Zmiany kapłanów 2024 r.

Kościół

Zmiany kapłanów 2024 r.

Czy ks. Michał Olszewski wyjdzie z aresztu?

Kościół

Czy ks. Michał Olszewski wyjdzie z aresztu?

Belgijski sąd cywilny skazał biskupów

Kościół

Belgijski sąd cywilny skazał biskupów

Wakacyjny savoir vivre w Kościele

Niedziela Łódzka

Wakacyjny savoir vivre w Kościele

Oświadczenie rzecznika KEP: ks. Marcin Iżycki zawieszony...

Kościół

Oświadczenie rzecznika KEP: ks. Marcin Iżycki zawieszony...

Trzecia tajemnica fatimska

Wiara

Trzecia tajemnica fatimska

Matka Boża Nieustającej Pomocy – skąd Jej fenomen?

Wiara

Matka Boża Nieustającej Pomocy – skąd Jej fenomen?

Diecezja kielecka: zmiany kapłanów 2024

Kościół

Diecezja kielecka: zmiany kapłanów 2024